Hej, Misiek! to komiks, będący od strony formalnej znakiem czasu, swego rodzaju obrazem aktualnej sytuacji polskiego komiksu.
Ludzi kupujących komiksy w naszym kraju nie jest zbyt dużo, ciężko zmienić powszechne przekonanie, że publikacja komiksowa jest czymś, na co nie warto wydać pieniądze. Ciężko tym bardziej, kiedy nadal w mediach i z lewa i z prawa, ni z gruszki ni z pietruszki utwierdza się ludzi w takim znaczeniu słowa, stosując przymiotnik "komiksowy" lub po prostu określenie "komiks" jako synonim słów "rozrywkowy", "niepoważny", "przerysowany". W ostatnich miesiącach miałem nieprzyjemność natknąć się na takie kwiatki z ust Wojewódzkiego, Olechowskiego i Biedronia. W pierwszym przypadku odsyłam do autorskiego programu Kuby Wojewódzkiego. Jeśli chodzi o polityków, rozmów słuchałem w radiu, chyba w Zetce u Olejnik. Odleciałem od tematu. W każdym razie dziś sytuacja polskiego twórcy komiksowego bardzo często wygląda tak jak w słabym dowcipie: Co robi polski rysownik komiksów po pracy? Rysuje komiksy! ... bo zazwyczaj pracuje w zupełnie innym zawodzie, a komiksy niedochodowo robi z zamiłowania w domu.
Pewnym wybiegiem z tej sytauacji w ostatnich latach stały się różnego rodzaju projekty, w których zeszyt/album komiksowy pełni założoną promocyjną lub edukacyjną funkcję. Hej, Misiek powstał dzięki nieco innej (ale równie okrężnej) inicjatywie - Dominik Szcześniak otrzymał bowiem stypendium Prezydenta Miasta Lublin na realizację komiksowego albumu.
Mimo że takie zlecenia, granty czy stypendia nie pozwalają oczywiście na twórczy komfort, nie zastępując zarobkowej pracy (a jedynie może prace dorywcze) powstał kawał fajnej komiksowej roboty.
Drugą cechą Hej, Miśka, która jest symptomatyczna dla obecnych czasów jest sposób publikacji. Komiks ukazywał się w sieci na własnym profilu FB, dzień w dzień, przez miesiąc. Nie jestem fanem tego typu wirtualnej prezentacji, komiksy i książki zdecydowanie wolę czytać trzymając papierową wersję w ręku. Mimo tego śledziłem Hej, Miśka dość wiernie. Bez wątpienia komiks przyciąga więc czytelnika, również takiego niefejsbukowego.
Dominik Szcześniak stworzył (zazwyczaj jedoplanszowe) historie, w których przedstawił fragmenty własnego życia, mniej lub bardziej (zazwyczaj jednak bardziej) związane z jego czteroletnim synem. Doświadczenia młodego rodzica i zabawne historie z Miśkiem przelane na papier są swego rodzaju samograjem. Z małym zastrzeżeniem, że ów trafia w ręce doświadczonego autora komiksów, dla którego język komiksu jest naturalnym sposobem wypowiedzi. Tak stało się w tym przypadku i efekt jest bardzo zadowalający.
Naturalną koleją rzeczy autor wybiera i opowiada czytelnikom, najfajniejsze, najśmieszniejsze i najciekawsze wydarzenia autorstwa kilkuletniego dzieciaka - tak jak opowiada się je dobrym znajomym.
Jest jednak w komiksie pewien element odsłaniania również własnego oblicza. Poznajemy zabawnego, mądrego i momentami zaskakującego Miśka, ale poznajemy również jego ojca, tatę, a czasami tatusia, który odsłania przed czytelnikami swoją bardziej wrażliwą i emocjonalną twarz, opowiada o swoich słabostkach, głupotkach, o sobie.
Tak. Podczas lektury możemy się poczuć jak dobrzy znajomi autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz