WOJENNA ODYSEJA ANTKA SREBRNEGO

wtorek, 24 czerwca 2014

Słowo o Capie

Czytelnicy bloga, którzy zaglądają na Mundialmana od dłuższego czasu, mogą pamiętać kilka postów na temat zeszytówek Marvel NOW. Temat się uciął, bo z bardzo różnych względów nowe oryginalne zeszyty przestały trafiać pod mą strzechę. Ostatnio jednak wysiłkiem portfela nadgoniłem część zaległości - zamknąłem run Romity Juniora w Captainie America i skompletowałem Superior Spider-Mana.

Uncanny X-Men w zeszytówkach zdaje się niezbyt dostępny, a seria w lipcu dobije już 23 numeru - dlatego na razie odpuszczam. Dobieram natomiast The Amazing Spider-Man (który jest niejako kontynuacją Superiora) i Supermana z DC NEW 52 (gdzie przesiadł się JRJ).



Kapitan Ameryka nr 1 -10 to zamknięta historia. Zdaje mi się (bo nie byłem wcześniej zbytnim czytelnikiem tego bohatera), że w ramach restartu NOW postawiono na inne oblicze serii, różne od powszechnego wizerunku postaci. Zapewne na przestrzeni dziesięcioleci Captain America przeżył już nie jedno i eksplorował przeróżne tematy, wątki i gatunki historii. Ale dla kogoś z boku, wrzucenie Steva Rogersa w opowieść science fiction z odniesieniami do kosmicznych przygód lat 60-tych, jest swego rodzaju zaskoczeniem, a nawet zgrzytem. Na szczęście Rick Remender podaje taką historię w zgrabny sposób, wykorzystując również wątki obyczajowe, nawiązujące do dziecięcych lat Capa. No i John Romita Junior w najwyższej formie, również dzięki koloryście, który wykonuje tu kawał świetnej roboty.
Niestety syndrom zmęczenia (a jeszcze pewniej terminów) i tym razem odcisnął piętno na grafice. Ostatni zeszyt ciężko zaliczyć do udanych, Romita jedzie po bandzie, kolorysta nie daje też rady ratować sytuacji (momentami rzekłbym, że nie bardzo ma co kolorować). Trudno, cały run zaliczam do udanych.

Na razie skończyłem przygodę z Kapitanem. Tak jak wspomniałem, Romita przeszedł do DC (po raz pierwszy w swej karierze!) i przejął ołówek w Supermanie (od 32 numeru). Dwie pierwsze okładki są dla mnie rozczarowaniem. Przekonują mnie natomiast zaprezentowane przykładowe plansze. Liczę też na dobry scenariusz Geoffa Johnsa, który również wita się z serią. Lada dzień komiks powinien trafić w moje ręce i będę mógł powiedzieć więcej.


Spodziewajcie się kolejnych wpisów o amerykańskich zeszytówkach.

piątek, 20 czerwca 2014

Zinobranie

Jakoś w ostatnim czasie, głównie z okazji FKW, ale nie tylko, naszło mnie, by popatrzeć na zinowe (czy też może raczej niezależne) produkcje polskich twórców. Kupiłem tego sporo, to tu, to tam.

Pięknie się te ziny prezentują - ładnie wydane, fikuśne bajerki, czarna czerń, kolorowe kolorki, przeróżny papier i foliowanie na okładce. Patrząc pod tym kątem, to dawnego xerowanego undergroundu, kleju i nożyczek tu nie uświadczysz - inna epoka, wigry 3 kontra suzuki. Ale jeśli chodzi o treść to dzisiejsze produkcje podziemiem są pełną gębą. Dziś od strony technicznej łatwiej zrobić zina, stworzyć niezależną produkcję, i młodzi polscy autorzy coraz częściej tę drogę wypowiedzi/prezentacji wykorzystują.

Jeszcze nie tak dawno słychać było gdzieniegdzie sentymentalne narzekanie, że skończyły się ziny, że po prężnym okresie lat dziewięćdziesiątych zapanowała posucha i ludziom przestało się chcieć. No to teraz zdaje mi się jest wszystkiego więcej, i lepiej. I ładniej.
I mnie to cieszy.


Jedne rzeczy podobają mi się mniej, inne bardziej, jeszcze inne wcale. Jedne doceniam, innych nie rozumiem. Ale z uśmiechem na twarzy stwierdzam, że polskie komiksowe podziemie istnieje. I (mimo czasami błyszczących okładek) jest bliżej undergroundu niż kiedyś my byliśmy ze swymi zinami.

Popatrzcie na część tego bogactwa. I kupcie od czasu do czasu niezależny komiks:

 
 
 

czwartek, 12 czerwca 2014

HEJ, MISIEK

Hej, Misiek! to komiks, będący od strony formalnej znakiem czasu, swego rodzaju obrazem aktualnej sytuacji polskiego komiksu.

https://www.facebook.com/hejmisiekkomiks?ref=stream#!/hejmisiekkomiks

Ludzi kupujących komiksy w naszym kraju nie jest zbyt dużo, ciężko zmienić powszechne przekonanie, że publikacja komiksowa jest czymś, na co nie warto wydać pieniądze. Ciężko tym bardziej, kiedy nadal w mediach i z lewa i z prawa, ni z gruszki ni z pietruszki utwierdza się ludzi w takim znaczeniu słowa, stosując przymiotnik "komiksowy" lub po prostu określenie "komiks" jako synonim słów "rozrywkowy", "niepoważny", "przerysowany". W ostatnich miesiącach miałem nieprzyjemność natknąć się na takie kwiatki z ust Wojewódzkiego, Olechowskiego i Biedronia. W pierwszym przypadku odsyłam do autorskiego programu Kuby Wojewódzkiego. Jeśli chodzi o polityków, rozmów słuchałem w radiu, chyba w Zetce u Olejnik. Odleciałem od tematu. W każdym razie dziś sytuacja polskiego twórcy komiksowego bardzo często wygląda tak jak w słabym dowcipie: Co robi polski rysownik komiksów po pracy? Rysuje komiksy! ... bo zazwyczaj pracuje w zupełnie innym zawodzie, a komiksy niedochodowo robi z zamiłowania w domu.
Pewnym wybiegiem z tej sytauacji w ostatnich latach stały się różnego rodzaju projekty, w których zeszyt/album komiksowy pełni założoną promocyjną lub edukacyjną funkcję. Hej, Misiek powstał dzięki nieco innej (ale równie okrężnej) inicjatywie - Dominik Szcześniak otrzymał bowiem stypendium Prezydenta Miasta Lublin na realizację komiksowego albumu.



Mimo że takie zlecenia, granty czy stypendia nie pozwalają oczywiście na twórczy komfort, nie zastępując zarobkowej pracy (a jedynie może prace dorywcze) powstał kawał fajnej komiksowej roboty.
Drugą cechą Hej, Miśka, która jest symptomatyczna dla obecnych czasów jest sposób publikacji. Komiks ukazywał się w sieci na własnym profilu FB, dzień w dzień, przez miesiąc. Nie jestem fanem tego typu wirtualnej prezentacji, komiksy i książki zdecydowanie wolę czytać trzymając papierową wersję w ręku. Mimo tego śledziłem Hej, Miśka dość wiernie. Bez wątpienia komiks przyciąga więc czytelnika, również takiego niefejsbukowego.
Dominik Szcześniak stworzył (zazwyczaj jedoplanszowe) historie, w których przedstawił fragmenty własnego życia, mniej lub bardziej (zazwyczaj jednak bardziej) związane z jego czteroletnim synem. Doświadczenia młodego rodzica i zabawne historie z Miśkiem przelane na papier są swego rodzaju samograjem. Z małym zastrzeżeniem, że ów trafia w ręce doświadczonego autora komiksów, dla którego język komiksu jest naturalnym sposobem wypowiedzi. Tak stało się w tym przypadku i efekt jest bardzo zadowalający.
Naturalną koleją rzeczy autor wybiera i opowiada czytelnikom, najfajniejsze, najśmieszniejsze i najciekawsze wydarzenia autorstwa kilkuletniego dzieciaka - tak jak opowiada się je dobrym znajomym.

Jest jednak w komiksie pewien element odsłaniania również własnego oblicza. Poznajemy zabawnego, mądrego i momentami zaskakującego Miśka, ale poznajemy również jego ojca, tatę, a czasami tatusia, który odsłania przed czytelnikami swoją bardziej wrażliwą i emocjonalną twarz, opowiada o swoich słabostkach, głupotkach, o sobie.
Tak. Podczas lektury możemy się poczuć jak dobrzy znajomi autora.