W Spider-mana grałem dziesiątki, a może nawet setki razy. W podstawówce i liceum to była najczęściej rozgrywana planszówka na posiedzeniach z moją siostrą i kuzynami. Śmiało mogę stwierdzić, że była to nasza ulubiona gra (na dalszych miejscach znalazłyby się pewnie Step by Step, Puchar Europy, Magia i Miecz oraz tradycyjny Eurobiznes). Dlatego dziś, z perspektywy czasu patrzę na nią jako na nie wykorzystaną szansę - bo planszówkę Spider-Man wymyśliłem i zrobiłem sam.
Było to w piątej klasie podstawówki, czyli w 1991 roku (23 lata temu!!!). Rok wcześniej rozpocząłem swoją przygodę z wymyślaniem gier. Sprowadzało się to do tworzenia papierowych wersji tytułów znanych z popularnych wówczas automatów video, ustawianych często w turystycznych miejscowościach, czy kilka lat później w salonach gier. Granie na automatach skutecznie opróżniało kieszenie i trwało zdecydowanie zbyt krótko. Umysł 10-latka postanowił temu zaradzić i stworzyć adaptacje na miarę swoich środków i technicznych możliwości. W ten sposób na kartkach papieru pojawiły się postacie przypakowanych gości, którzy przemierzali podejrzane uliczki i zaułki, tłukąc się z innymi pakerami. Na monitorze wszystko działo się w postaci animacji, u mnie na kartonach. Narysowana i wycięta postać z pomocą gracza przemierzała kolejne kartki papieru, na których widnieli coraz groźniejsi i więksi przeciwnicy. Uderzenia generowane przez ruchy joysticków, zastąpiłem rzutami kostką (lub kostkami). Pasek życia zamieniłem na zwykłą kartkę papieru z długopisem, na której startowało się np. z 20 punktami życia. Zasady były proste: pokonałeś postać, dostawałeś bonus i dopisywałeś sobie kilka punktów. Ale w trakcie walki, można było nieźle oberwać: Aby pokonać przeciwnika musisz 5 razy wyrzucić sześć oczek. Jeśli wyrzucisz piątkę, otrzymujesz supersiłę i możesz doliczyć jedno oczko przy następnym rzucie. Jeśli wyrzucisz trójkę lub czwórkę, Twoje ciosy zostały zablokowane, próbuj dalej. Wyrzuciłeś dwójkę - otrzymałeś silny cios pięścią w brzuch, tracisz jeden punkt życia. Wyrzuciłeś jedynkę - zostałeś niemal znokautowany kopnięciem w głowę, tracisz dwa punkty. Podobne opisy walki widniały pod każdą kolejną postacią. Chodziło o to, aby tak jak w grze video, pokonać jak najwięcej wrogów i dojść jak najdalej. Taka rywalizacja miała miejsce między moimi kumplami na koloniach. I jeśli dobrze kojarzę, inkasowałem nawet jakieś grosze (jak to za możliwość gry na automacie przystało) za dopuszczenie do rozgrywki. Po powrocie z kolonii miałem już bakcyla na tym punkcie i powstawały również moje własne wersje gier planszowych, których okładki widziałem na reklamach, a które albo nie były dostępne w moim mieście, albo po prostu nie było mnie na nie stać. Takim sposobem wymyśliłem między innymi Bruce'a Lee oraz Obcych.
Niestety, gry wylądowały później w śmieciach i chyba najwcześniejszą uchowaną do dnia dzisiejszego jest właśnie Spider-Man. Oczywiście na chwilę obecną pod wieloma względami jest to produkcja wtórna, niezbyt świeża i mało odkrywcza. Ale w momencie, gdy powstawała, wiele pomysłów rozwijało się w mojej głowie na bazie potrzeb gracza - wiele z patentów, które twórczo zastosowałem w grze, później spotykałem w innych planszówkach, kupionych w sklepie (choćby ilość punktów życia postaci, przeniesiona ze wspomnianych bijatyk)...
... ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz