WOJENNA ODYSEJA ANTKA SREBRNEGO

środa, 26 lutego 2014

FRISTAJL

Znów walnąłem spory tekst... trudno, tym razem nie będę go dzielił. Jedni się ucieszą, że mają co czytać, innych ilość literek odrzuci na kilometr. Dla tych drugich mam dobrą wiadomość - krótkich, zwięzłych postów będzie na blogu jeszcze od groma!

Odnalezienie własnego stylu jest dla rysownika komiksów momentem kluczowym. Otwiera nowe graficzne możliwości, ułatwia podnoszenie poziomu i pozwala czerpać dużo więcej radości z tworzenia kolejnych kadrów. Wcześniej podpatrujesz, próbujesz, przechodzisz karkołomne próby rysowania "tak jak inni", a jednak po swojemu. Kiedy w końcu odnajdziesz swój styl, po prostu o tym wiesz, bo komiksy rysuje się sprawniej i przyjemniej. A efekty tego rysowania są lepsze, po prostu to czujesz. Własny styl może oczywiście być pułapką, zamknięciem w jakichś graficznych ramach. Ale częściej jest polem, na którym można się rozwijać, dodawać nowe elementy, kolejne sztuczki, ćwiczyć łapę i nabierać doświadczenia, robiąc coraz lepsze komiksy.
Tak przynajmniej było i jest w moim przypadku. Co ciekawe, lata pracy zaowocowały u mnie różnymi drogami (rozgałęzieniami?) rysunkowej stylistyki. Z pewnością wszystkie mają wspólne elementy (które nota bene szybciej może dostrzec czytelnik niż ja sam), ale wyraźnie można rozróżnić w moich komiksowych produkcjach (tytułowe) trzy style. Ja przynajmniej mam w głowie taki podział i świadomość wyboru, siadając nad kartką papieru.
Pierwszy przełom, moment, w którym odnalazłem własną kreskę nastąpił przy realizacji Prologu Krainy Herzoga, który rysowałem na konkurs Świata Komiksu. To wtedy coś zazębiło, poczułem, że tak właśnie chcę rysować, w taki sposób układać kreski - zapewne dlatego, że w mojej ocenie wyglądało to stosunkowo dobrze i przede wszystkim sprawiało frajdę. Dlatego wówczas zacząłem od nowa przerysowywać stworzone wcześniej plansze tej serii. I tę kreskę stosowałem przez lata, robiąc kolejne komiksowe rzeczy (np. antologie Egmontu czy Ziarnko prawdy do scenariusza Jerzego Szyłaka), zdobywając doświadczenie, kształtując i rozwijając ten styl. Najświeższe jego odsłony to druga połowa Lenny'ego (niebawem trafi do Waszych rąk albumik) i przede wszystkim World of Aghart, gdzie starałem się wycisnąć z siebie ciut więcej niż wcześniej.



Druga używana przeze mnie stylistyka to kreska do komiksów dla dzieciaków. Mocno wypracowana przez lata setkami ilustracji i równie dużą ilością komiksowych plansz. Każdy, kto miał okazję zajrzeć do albumu ADA HC, zobaczył zdecydowaną zmianę i jakościowy skok między pierwszymi, a ostatnimi odcinkami serii. To kreska bardziej swobodna, lżejsza i przydatna na rynku zleceń.


Trzecia stylistyka, która siadła mi w łapie stosunkowo niedawno, to kreska, którą zrobiłem JESTEM BOGIEM. Zdecydowanie brakowało mi możliwości szybkiego rysowania MOJĄ kreską. Świadomość, że każda plansza nad którą siądę wymaga ode mnie dokładności, liczonej wieloma godzinami spędzonymi przy biurku, nie pozwalała na zrobienie rzeczy, które chciałem opowiedzieć "tu i teraz". Polem doświadczalnym dla tego typu kreski bez wątpienia był Henryk i Bonifacy. Przeglądając album z tymi bohaterami z pewnością dostrzeżecie tam jednak ciągłe poszukiwanie właściwego sposobu rysowania, nie zakończone jednoznacznym wyborem/wpasowaniem. Kilka następnych lat, spędzonych nad różnymi zleceniami "na wczoraj" (w tym również rysowaniem komiksów dla dzieci), dało mi możliwość machania szybką kreską. W końcu przyszedł czas bloga, na którego również nie mogłem poświęcić zbyt dużo czasu, więc działałem luźnejszym rysunkiem (np. Wolverine vs Gołębie), i powróciłem do JESTEM BOGIEM. Powstał nowy epizod do Ziniola i coś zaskoczyło. Do tego stopnia, że mogłem "na bieżąco" rysować to, co miałem w głowie - tak powstał tom pierwszy i powstaje drugi. A ja mam swój trzeci styl, który przynosi frajdę, tym większą, że mogę nim realizować projekty, które kiedyś z braku czasu lądowałyby w szufladzie.

Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś wypracować czwarty (taki mój) sposób rysowania - bardziej realistyczny, naznaczony "plecami konia". Sprawa nie jest prosta i wymaga również ogromnej ilości pracy, nabrania doświadczenia i wykształcenia odpowiedniej kreski. Teoretycznie mam wszystko w głowie: 5 lat plastycznych studiów za sobą, rysowanie z natury, naukę anatomii... i wszystko to potrafię. Co innego jednak zrobić realistyczny portret modela na formacie A1, mając go przed sobą i siedząc nad tym cały dzień. Co innego narysować go w uproszczeniu (bez złych konotacji) w kadrze o wymiarach 10 x 10 cm. Nie mam takiego własnego stylu... czy znajdę czas, aby go wypracować? Chciałbym... kiedyś... może...
Bo jednocześnie znakomicie zdaję sobie sprawę, że mam nad czym (i chcę) pracować w uprawianym przeze mnie fristajlu :)

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajny tekst. Faktycznie te stylówki są dostrzegalne gołym okiem.
    Życzę wypracowania kiedyś tej czwartej opcji.

    Ja natomiast myślę, że cały czas szukam, choć to co "złapałem" przy okazji robienia Miśk Zbycha, wydaje mi się być początkiem czegoś, przy czym zawieszę się na dłużej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thx. Ja od pewnego czasu mam takie motto, które tyczy się właściwe każdego rodzaju działalności, genialne w swej prostocie: JAK SIĘ COŚ ROBI, TO SIĘ COŚ ZROBI!
      No i zdaje mi się, że w odnajdywaniu własnego stylu też się ono sprawdza :)

      Usuń
  2. Hej! Lubię Twoje rysunki, ale wydaje mi się, że Piotrowi Kowalskiemu nie chodziło o dosadny, czysty realizm, ale żeby rysować płynnie, bez oczywistych błędów anatomicznych na każdej stronie, w stylistyce dowolnej. A jak się tak patrzy na nasze polskie komiksy i polskie kino, to cały czas króluje pochwała brzydoty :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że wypowiedź Piotra Kowalskiego zinterpretowaliśmy podobnie :)

      Usuń
    2. Sorry, wydawało mi się, że to miało taki sarkastyczny wydźwięk.

      Usuń