WOJENNA ODYSEJA ANTKA SREBRNEGO

wtorek, 21 maja 2013

Jednak inni mutanci

Dwa miesiące temu rozpocząłem romans z amerykańskimi zeszytówkami. Takimi typowo amerykańskimi, superbohaterskimi, wybierając możnaby powiedzieć klasycznych bohaterów Marvela, których wieki temu zaszczepił u mnie TM-Semic: Spider-Mana, Kapitana Amerykę i mutantów. Jeśli chodzi o x-menów, zdecydowałem się na All New X-Men Bendisa i Immonena - tutaj możecie przeczytać kilka słów na ten temat.

W międzyczasie postanowiłem jednak przerzucić się na Uncanny X-Men (również zresetowaną przez Marvel NOW!), z dwóch powodów. Po pierwsze byłem ciekawy jak poczyna sobie teraz Chris Bachalo, odpowiadający dzisiaj za grafikę w tym tytule - w polskich "złotych latach" amerykańskich zeszytów, rysownik ten pojawił się w momencie, gdy nasza edycja chyliła się ku upadkowi. Wtedy zaciekawiła mnie dość oryginalna wizja mutantów, których postacie nabrały "dziecięcych" rysów. Bez wątpienia również Chris Bachalo uczestniczył w wyznaczaniu ówczesnego rysunkowego trendu, naznaczonego nieco mangowością, poszerzanymi łydkami i coraz lepszym wykorzystywaniem komputerowych kolorów. Po drugie przy All New X-Men miałem już sporo do nadrobienia (kilkanaście zeszytów). Łatwiej więc było się przesiąść na tytul, z którym będę na bieżąco bez większej inwestycji. Właściwie znalazł się też trzeci powód - zaintrygowały mnie okładki tej serii.

Spróbowałem więc nowego Uncanny X-Men i zostałem przy tej serii. Co ciekawe, lektura pierwszego zeszytu All New X-Men okazała się przydatna - oba tytuły w roli scenarzysty prowadzi Brian Michael Bendis. I robi to w zgrabny sposób, który z jednej strony przeplata prezentowane historie, z drugiej pozwala czytać je zupełnie niezależnie i bez znajomości wydarzeń, rozgrywających się na kartach pokrewnej serii. Fajne rzeczy się tu dzieją, Bendis w prosty sposób nawiązuje do wydarzeń, które ukształowały dzisiejszą rzeczywistość mutantów, w sam raz dla nowych czytelników, nie ma tysiąca zagmatwanych wątków. Stara melodia w nowej atrakcyjnej aranżacji. Jak najbardziej polecam.


A co w pozostałych moich wyborach made in USA? Nadal pozostaję wierny Captainowi America, gdzie rządzi John Romita Junior wraz z kolorującym go Deanem Whitem. Scenariuszowo komiks nie powala, ale jest solidnym czytadłem. Tak jak wspominałem w jednym z poprzednich wpisów, z postacią pierwszego żołnierza amerykańskiej armii nie miałem zbyt wiele do czynienia, więc powroty do przeszłości prezentowane na łamach komiksu kształtują w mojej głowie nowy wizerunek tej postaci - nie wiem jak u innych, stałych czytelników serii. Nie mam pojęcia, czy Rick Remender (scenarzysta) tworzy nowe karty w historii Kapitana Ameryki, czy opowiada na nowo pomysły zaserwowane wcześniej przez innych twórców. Poniżej próbka tego, co robią panowie JRJ & White ze Stevem Rogersem.


Jeśli chodzi o Pająka zaliczyłem dopiero drugi zeszyt The Superior Spider-Man. I o ile od strony graficznej nie mam się do czego przyczepić, to fabuła opowiadanej historii robi się niestety nieco infantylna. Odpowiedzialny za scenariusz Dan Slott pędzi z powrotem Petera Parkera na połamanie karku. Który umarł. Peter Parker. Podobie jak w przypadku innych umarłych superbohaterów, można było się spodziewać również powrotu Petera Parkera. Ale w nieco bardziej przemyślany i zaskakujący sposób - jak na razie mamy "ducha", który bez wytchnienia towarzyszy nowemu wcieleniu Spider-Mana. Sama historia zamyka się na 19 stronach (!), ale szedłbym o zakład, że powracający do życia duch Petera pojawia się conajmniej na 30 z nich... No dobra, przesadzam, ale scenarzysta nowego Pająka (a może również redaktorzy, dający takie wytyczne) też srogo przesadzili. Liczę, że w kolejnych zeszytach scenariusz zbliży się jakością do strony graficznej.

Tak czy inaczej, polecam przygodę z Marvel NOW - ja mam z tego frajdę :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz